Ostatnia moja myśl, którą chciałem przedstawić czytelnikom, to znowu temat związany z wiarą. Jak nietrudno zauważyć, często podejmuję ten wątek, ponieważ nie daje mi spokoju. Trudno wyrazić tu emocje i wewnętrzne zmagania, którymi się kieruję. Chciałbym wykrzyczeń całemu światu to, z czym się nie zgadzam i co mnie irytuje. Z drugiej strony wiem, że nie zmienię w tak prosty sposób ludzi i otoczenia. Jedyne co mi pozostaje, to wyrażanie siebie poprzez pisanie, którym mam nadzieję pozyskam zwolenników.
Stera duchowa, która jest nam tak bliska, choć często pomijana i zamazywana przez materializm i intelektualizm, ma ogromny wpływ na szczęście lub jego brak w naszym życiu. Kościół jako wspólnota odpowiedzialna za rozwój naszego wnętrza podejmuje wysiłki, by kształt naszego ducha dążył do harmonii i ideału. Główne środki jakie wykorzystuje do tego, to kazania i nauki, które podsuwają rozwiązania i wytyczne jak żyć, by cel ten osiągnąć. Trudno mi osądzać rzemieślników w sutannach czy wykorzystują wszystkie swoje siły i możliwości, aby słowa wypowiadane z ambony trafiały do parafian, oczekujących recept na prawidłowe, zgodne z wolą Bożą postępowanie. Zamiast podzielać modną w ostatnim czasie krytykę, atakującą słabe i niedocierające do ludzi kazania, jestem w stanie przyjąć postawę obrońcy w tej kwestii. Po pierwsze nie uważam, żeby absolwenci seminariów duchownych byli bardziej predysponowani do przemówień niż pozostała część społeczeństwa, a talent oratorski czy kaznodziejski dotyczy mniejszego procentu tej nacji. Po drugie moje oczekiwania skierowane do księży odnoszą się bardziej do ukazywania postaw miłosierdzia i służebności niż koncentrowaniu się na pięknych słowach nie mających potwierdzenia w działaniu. Jestem przekonany, że bardziej do ludzi trafia przykład, którego nie można zastąpić elokwentnymi zdaniami.
Założę się, że większość oczekiwań dotyczących bardziej profesjonalnych kazań kryje w sobie pragnienia doświadczania postaw człowieczeństwa, zrozumienia i pokory.
Może czasami warto opuścić ciepłe mieszkanie, przepełnione ciepłym aromatem kawy, odstawić długopis, swoje mędrkowania i zwyczajnie wyjść do ludzi, przemieniając ich swoją postawą a nie tylko ustami.
Powyższe rozważania dedykuję przede wszystkim tym, którzy w swoim życiu skupiają się na nauczaniu, zapominając że teoria nie powiązana z praktyką słabo oddziałuje.
niedziela, 9 grudnia 2012
czwartek, 8 listopada 2012
„Każda epoka ma swe własne cele…”
W dobie propagowania zdrowego trybu życia i traktowania ciała jako obiektu kultu, ludzie w sposób maniakalny dbają o wygląd zewnętrzny, spędzając wiele godzin w salonach kosmetycznych, hotelach Spa i klubach fitness. Trudno się dziwić takiej obsesji, skoro na każdym kroku doświadczamy ataków medialnych, kreujących współczesny ideał kobiety i mężczyzny. Postać długonogiej modelki i umięśnionego faceta zostały zaakceptowane jako wzorzec, fizyczny ideał człowieka naszych czasów. Jednym słowem, estetyczne postrzeganie wtargnęło w każdy zakątek naszego życia.
Spośród tej rzeszy, wymalowanych, opalonych i dbających o tężyznę fizyczną ludzi, chciałbym wyróżnić jedną podgrupę, która swoją specyfiką zasługuje na poświęcenie jej szczególnej uwagi. Powodem tego nie jest tutaj bynajmniej pochwała, podziw czy afirmacja. Moje zainteresowanie ich stylem i trybem życia wynika wyłącznie z pobudek zwykłej ciekawości i chęci zrozumienia tej mentalności.
Pakerzy. Mięśniacy. Karki. Koksy.
Twory ludzkie, które swoim wyglądem i postawą wywołują kontrowersje. Dla wielu szczególnie młodych, są powodem do naśladowania i snobowania, u pozostałych wywołują śmiech, krytykę, skończywszy na pogardzie.
W ostatnim czasie, ich liczebność znacznie wzrosła. Z nastaniem epoki kultu ciała, przybyło ich jak „grzybów po deszczu”. Przykładając dużą wagę do wyglądu, skrupulatnie budują i rzeźbią każdy mięsień. Dźwigają rocznie tony kilogramów, doprowadzając swoje członki do gigantycznych rozmiarów. Tak jak człowiek religijny traktuje kościół, oni znajdują swoje pocieszenie na siłowni, spędzając w niej większą część swojego wolnego czasu. Solidnie tam „pracują” jak górnik na kopalni, zastępując kilof gryfem i obciążeniami. Stosują odpowiednią dietę z wyselekcjonowanych produktów żywieniowych, która pomaga im osiągnąć wymarzony cel. Szerokie plecy i grubsze ramiona, często zakrywane przez markowy dres, to wizerunek opisanych wyżej reprezentantów.
Nie rozwodząc się zbytnio nad charakterystyką, chciałbym spojrzeć na owe zjawisko subkulturowe od strony psychologicznej, dociekając powodów i przyczyn jego powstawania. Z czego wynika potrzeba powiększania swoich gabarytów? Czy zawsze i tylko będzie to zaspokajanie potrzeby estetycznej? Co popycha setki młodych ludzi w kierunku świata skoncentrowanego na fizyczności, maskującego swoje wnętrze?
Podchodząc do poruszanego tematu, wiedziałem, że nie rozwikłam tego problemu w całości i nie odpowiem na wszystkie pytania odnoszące się do niego. Postanowiłem jednak przelać go na papier, żeby przynajmniej podzielić się swoimi przemyśleniami.
Obserwując osiedlowych osiłków, sposób ich bycia i zachowania zacząłem dostrzegać pewne prawidłowości. W pozornie ukazywanej sile i pewności siebie, eksponowanej głownie przez mięśnie, demaskowałem niejednokrotnie ludzi wrażliwych i zagubionych. Powiększanie swoich rozmiarów, połączone z postawami agresji, zacząłem rozumieć jako rodzaj pancerza, osłony, chroniącego człowieka słabego. Obawa przed światem czy poczucie niższej wartości nakazują przywdzianie swoistej zbroi, która rzekomo ma chronić, a raczej eliminować ewentualne ataki nieprzyjaciół i wrogów.
Przyglądając się wielkim i znanym przywódcom, którzy zasłużyli się swoim dzielnym i odważnym panowaniem, nie dostrzegam korelacji między fizycznymi rozmiarami tych ludzi a ich dokonaniami. Napoleon Bonaparte i Lech Kaczyński, którzy w swoim życiu nie przekroczyli wzrostu 170, są tutaj doskonałym przykładem.
Żeby nie być źle zrozumianym i nie urazić prawdziwych sportowców, pozwolę sobie na krótkie podsumowujące wyjaśnienie.
Wielki autorytet naszych czasów Jan Paweł II, przemawiał kiedyś, że „Każdy rodzaj sportu niesie z sobą bogaty skarbiec wartości…”. Jednak aby zrozumieć cały kontekst tych słów, należy zacytować drugi człon tej wypowiedzi, który brzmi: „…które zawsze trzeba sobie uświadamiać, aby móc je urzeczywistniać…”.
Systematyczny trening sportowy, doskonalenie swoich umiejętności i ciągła walka ze swoimi słabościami, kształtują wiele upragnionych cech charakteru, przydatnych w życiu społecznym. Jedynym nieodzownym warunkiem tego, jak podkreśla nasz rodak papież, jest pełna świadomość przenoszenia wartości z ćwiczeń fizycznych do życia codziennego.
Więc nawet kulturystyka uprawiana profesjonalnie i „z głową”, może przynieść wiele pożytku, jeśli zawodnicy znają sens wspomnianych wyżej słów Karola Wojtyły.
Czy jednak każdy „kulturysta” powołuje się na te słowa?
Spośród tej rzeszy, wymalowanych, opalonych i dbających o tężyznę fizyczną ludzi, chciałbym wyróżnić jedną podgrupę, która swoją specyfiką zasługuje na poświęcenie jej szczególnej uwagi. Powodem tego nie jest tutaj bynajmniej pochwała, podziw czy afirmacja. Moje zainteresowanie ich stylem i trybem życia wynika wyłącznie z pobudek zwykłej ciekawości i chęci zrozumienia tej mentalności.
Pakerzy. Mięśniacy. Karki. Koksy.
Twory ludzkie, które swoim wyglądem i postawą wywołują kontrowersje. Dla wielu szczególnie młodych, są powodem do naśladowania i snobowania, u pozostałych wywołują śmiech, krytykę, skończywszy na pogardzie.
W ostatnim czasie, ich liczebność znacznie wzrosła. Z nastaniem epoki kultu ciała, przybyło ich jak „grzybów po deszczu”. Przykładając dużą wagę do wyglądu, skrupulatnie budują i rzeźbią każdy mięsień. Dźwigają rocznie tony kilogramów, doprowadzając swoje członki do gigantycznych rozmiarów. Tak jak człowiek religijny traktuje kościół, oni znajdują swoje pocieszenie na siłowni, spędzając w niej większą część swojego wolnego czasu. Solidnie tam „pracują” jak górnik na kopalni, zastępując kilof gryfem i obciążeniami. Stosują odpowiednią dietę z wyselekcjonowanych produktów żywieniowych, która pomaga im osiągnąć wymarzony cel. Szerokie plecy i grubsze ramiona, często zakrywane przez markowy dres, to wizerunek opisanych wyżej reprezentantów.
Nie rozwodząc się zbytnio nad charakterystyką, chciałbym spojrzeć na owe zjawisko subkulturowe od strony psychologicznej, dociekając powodów i przyczyn jego powstawania. Z czego wynika potrzeba powiększania swoich gabarytów? Czy zawsze i tylko będzie to zaspokajanie potrzeby estetycznej? Co popycha setki młodych ludzi w kierunku świata skoncentrowanego na fizyczności, maskującego swoje wnętrze?
Podchodząc do poruszanego tematu, wiedziałem, że nie rozwikłam tego problemu w całości i nie odpowiem na wszystkie pytania odnoszące się do niego. Postanowiłem jednak przelać go na papier, żeby przynajmniej podzielić się swoimi przemyśleniami.
Obserwując osiedlowych osiłków, sposób ich bycia i zachowania zacząłem dostrzegać pewne prawidłowości. W pozornie ukazywanej sile i pewności siebie, eksponowanej głownie przez mięśnie, demaskowałem niejednokrotnie ludzi wrażliwych i zagubionych. Powiększanie swoich rozmiarów, połączone z postawami agresji, zacząłem rozumieć jako rodzaj pancerza, osłony, chroniącego człowieka słabego. Obawa przed światem czy poczucie niższej wartości nakazują przywdzianie swoistej zbroi, która rzekomo ma chronić, a raczej eliminować ewentualne ataki nieprzyjaciół i wrogów.
Przyglądając się wielkim i znanym przywódcom, którzy zasłużyli się swoim dzielnym i odważnym panowaniem, nie dostrzegam korelacji między fizycznymi rozmiarami tych ludzi a ich dokonaniami. Napoleon Bonaparte i Lech Kaczyński, którzy w swoim życiu nie przekroczyli wzrostu 170, są tutaj doskonałym przykładem.
Żeby nie być źle zrozumianym i nie urazić prawdziwych sportowców, pozwolę sobie na krótkie podsumowujące wyjaśnienie.
Wielki autorytet naszych czasów Jan Paweł II, przemawiał kiedyś, że „Każdy rodzaj sportu niesie z sobą bogaty skarbiec wartości…”. Jednak aby zrozumieć cały kontekst tych słów, należy zacytować drugi człon tej wypowiedzi, który brzmi: „…które zawsze trzeba sobie uświadamiać, aby móc je urzeczywistniać…”.
Systematyczny trening sportowy, doskonalenie swoich umiejętności i ciągła walka ze swoimi słabościami, kształtują wiele upragnionych cech charakteru, przydatnych w życiu społecznym. Jedynym nieodzownym warunkiem tego, jak podkreśla nasz rodak papież, jest pełna świadomość przenoszenia wartości z ćwiczeń fizycznych do życia codziennego.
Więc nawet kulturystyka uprawiana profesjonalnie i „z głową”, może przynieść wiele pożytku, jeśli zawodnicy znają sens wspomnianych wyżej słów Karola Wojtyły.
Czy jednak każdy „kulturysta” powołuje się na te słowa?
środa, 26 września 2012
NAZYWANIE RZECZY PO IMIENIU
Temat, który chciałbym poruszyć w tym artykule, zrodził się w mojej głowie, po wcześniejszych rozmowach z ludźmi w ostatnim czasie. Podczas toczonych dyskusji na różne tematy, doświadczałem irytacji z powodu postaw oponentów. Powodem takiego stanu, było ich krętactwo, omijanie prawdy i nierzadkie zaprzeczanie powszechnie znanym faktom.
Może dotykany problem jest dla wielu oczywisty i jasny, jednak pragnąłbym go rozgrzebać jeszcze raz, z powodu wynikających nieporozumień, w tej kwestii.
Poza tym chciałbym w końcu przedstawić swój punkt widzenia na pewne sprawy, aby nie być posądzonym o negacje, uniżanie i dyskryminowanie niektórych nacji, grup społecznych czy zawodowych. Chcę zaznaczyć, że krytyka, którą praktykuję połączona z częstym narzekaniem, jest atakiem na postawy ludzi, przy pełnym poszanowaniu ich szczytnym, czasami nierealizowanym celom.
Aby lepiej zobrazować przekazywane treści, posłużę się tym razem przykładem programów telewizyjnych, które według mnie odzwierciedlają podejście pozytywne i negatywne, w poruszanym przeze mnie temacie.
Przykładem pozytywnym będzie tutaj RELIGIA.TV - jeden z nielicznych programów religijnych, przedstawiający Kościół w sposób obiektywny i bezstronny. Informuje o bieżących wydarzeniach, porusza wiele ważnych tematów, nie omijając w nich problemów, wad i czarnych stron życia ludzi w sutannach. Nie brakuje w nim wzmianek o wyznaniach innych niż katolickie, takich jak prawosławie, judaizm czy buddyzm.
Przykład negatywny to TV TRWAM. Telewizja ukazująca w sposób wzorowy praktyki religijne, życie Kościoła i jego sług. Podobnie jak w rozgłośni konkurencyjnej, można tu spotkać wiele informacji dotyczących wiary i świeżych wydarzeń z życia kościelnego. Będąc stałym widzem tego kanału można odnieść wrażenie, że wspólnota kościelna to jedna wielka, miłująca się rodzina, bez wad i słabości.
I w tym miejscu przejdę do meritum i głównego pytania: Czy pomijanie swoich wad i ukrywanie błędów, idące w parze z przedstawianiem siebie tylko w korzystnym świetle, może prowadzić do rozwoju, postępu i doskonałości?
Każdy psychiatra i terapeuta stykający się na co dzień z ludźmi zniewolonymi, wie że tylko osoba świadoma swojego stanu, czyli choroby, może podjąć decyzję o leczeniu. Wszelkie przejawy tłumaczenia i usprawiedliwiania, łączą się z trwaniem w marazmie, a nierzadko prowadzą do destrukcji.
Dlatego tak ważne jest NAZYWANIE RZECZY PO IMIENIU!!!
Czy zdemaskowanie księdza pedofila, odseparowanie go od następnych wybryków jest czymś złym, czy to raczej obowiązek każdego moralnie patrzącego człowieka, aby owy duchowny nie skrzywdził kogoś więcej?
Dlatego ukazywanie Kościoła w sposób realny, uwzględniające jego dobre działania, przy konsekwentnym piętnowaniu postaw sprzeniewierzających się jego istocie, niesie w konsekwencji uzdrowienie i wyrwanie się ze stagnacji.
Odnoszę wrażenie, jakby niektórzy bali się wypowiedzieć negatywnie o ludziach Kościoła. Może jest to spowodowane otoczką świętości i niedopuszczaniem myśli o ewentualnym błądzeniu. Zastanawiam się, kiedy ludzie zaczną dostrzegać, zauważać i nazywać rzeczy po imieniu, nie utożsamiając tego z czymś niepowołanym.
W swoich rozmyślaniach po raz kolejny posłużyłem się kanwą życia Kościoła, ale logicznie kieruję je do każdej innej wspólnoty i grupy społecznej, nie pomijając swojej, czyli nauczycieli wfu!
Musimy sobie uświadomić, że tylko szczere przedstawianie realiów i nie zmiatanie pod dywan tego, co niewygodne, prowadzi do polepszenia stanu. Więc nazywajmy rzeczy po imieniu, przy jednoczesnym poszanowaniu tego, co dany człowiek wnosi swoją funkcją w nasze życie.
Może dotykany problem jest dla wielu oczywisty i jasny, jednak pragnąłbym go rozgrzebać jeszcze raz, z powodu wynikających nieporozumień, w tej kwestii.
Poza tym chciałbym w końcu przedstawić swój punkt widzenia na pewne sprawy, aby nie być posądzonym o negacje, uniżanie i dyskryminowanie niektórych nacji, grup społecznych czy zawodowych. Chcę zaznaczyć, że krytyka, którą praktykuję połączona z częstym narzekaniem, jest atakiem na postawy ludzi, przy pełnym poszanowaniu ich szczytnym, czasami nierealizowanym celom.
Aby lepiej zobrazować przekazywane treści, posłużę się tym razem przykładem programów telewizyjnych, które według mnie odzwierciedlają podejście pozytywne i negatywne, w poruszanym przeze mnie temacie.
Przykładem pozytywnym będzie tutaj RELIGIA.TV - jeden z nielicznych programów religijnych, przedstawiający Kościół w sposób obiektywny i bezstronny. Informuje o bieżących wydarzeniach, porusza wiele ważnych tematów, nie omijając w nich problemów, wad i czarnych stron życia ludzi w sutannach. Nie brakuje w nim wzmianek o wyznaniach innych niż katolickie, takich jak prawosławie, judaizm czy buddyzm.
Przykład negatywny to TV TRWAM. Telewizja ukazująca w sposób wzorowy praktyki religijne, życie Kościoła i jego sług. Podobnie jak w rozgłośni konkurencyjnej, można tu spotkać wiele informacji dotyczących wiary i świeżych wydarzeń z życia kościelnego. Będąc stałym widzem tego kanału można odnieść wrażenie, że wspólnota kościelna to jedna wielka, miłująca się rodzina, bez wad i słabości.
I w tym miejscu przejdę do meritum i głównego pytania: Czy pomijanie swoich wad i ukrywanie błędów, idące w parze z przedstawianiem siebie tylko w korzystnym świetle, może prowadzić do rozwoju, postępu i doskonałości?
Każdy psychiatra i terapeuta stykający się na co dzień z ludźmi zniewolonymi, wie że tylko osoba świadoma swojego stanu, czyli choroby, może podjąć decyzję o leczeniu. Wszelkie przejawy tłumaczenia i usprawiedliwiania, łączą się z trwaniem w marazmie, a nierzadko prowadzą do destrukcji.
Dlatego tak ważne jest NAZYWANIE RZECZY PO IMIENIU!!!
Czy zdemaskowanie księdza pedofila, odseparowanie go od następnych wybryków jest czymś złym, czy to raczej obowiązek każdego moralnie patrzącego człowieka, aby owy duchowny nie skrzywdził kogoś więcej?
Dlatego ukazywanie Kościoła w sposób realny, uwzględniające jego dobre działania, przy konsekwentnym piętnowaniu postaw sprzeniewierzających się jego istocie, niesie w konsekwencji uzdrowienie i wyrwanie się ze stagnacji.
Odnoszę wrażenie, jakby niektórzy bali się wypowiedzieć negatywnie o ludziach Kościoła. Może jest to spowodowane otoczką świętości i niedopuszczaniem myśli o ewentualnym błądzeniu. Zastanawiam się, kiedy ludzie zaczną dostrzegać, zauważać i nazywać rzeczy po imieniu, nie utożsamiając tego z czymś niepowołanym.
W swoich rozmyślaniach po raz kolejny posłużyłem się kanwą życia Kościoła, ale logicznie kieruję je do każdej innej wspólnoty i grupy społecznej, nie pomijając swojej, czyli nauczycieli wfu!
Musimy sobie uświadomić, że tylko szczere przedstawianie realiów i nie zmiatanie pod dywan tego, co niewygodne, prowadzi do polepszenia stanu. Więc nazywajmy rzeczy po imieniu, przy jednoczesnym poszanowaniu tego, co dany człowiek wnosi swoją funkcją w nasze życie.
SZACUNEK
Do refleksji nad tym pojęciem, skłoniła mnie rozmowa z księdzem, która miała miejsce podczas tradycyjnej corocznej katolickiej kolędy.
Podczas odwiedzin duszpasterza byłem zarejestrowany jako bezrobotny, gorliwie szukałem pracy, nie licząc przy tym na pomoc, kumoterstwo i nepotyzm, a raczej starałem się problem rozwiązać sam. Doświadczając oczywistych trudności bytowych, jako osoba świecka, spodziewałem się przynajmniej słów pociechy od strony duchownego. W domu rodzinnym nie doznawałem złych emocji do osób w sutannach, wręcz przeciwnie od dziecka miałem wpajany szacunek do księży jako pośredników między ludźmi a Niebem. Zwierzając się księdzu z przebytych i bieżących trudności i opisując swoją sytuację zawodową jak i rodzinną naturalnie liczyłem, że duszpasterz doda mi otuchy, napełni nadzieją, czy po prostu pokrzepi dobrym słowem. Nie potrafię tutaj opisać, jakie było moje rozczarowanie i rozgoryczenie, gdy po kilku minutach rozmowy usłyszałem od niego na zakończenie, cytuję: „... ale są ważniejsze przedmioty niż wf”. Do dzisiaj siedzą mi w głowie wypowiedziane przez niego słowa, że „jakoś to będzie…”.
Chciałbym od razu przejść w swoich rozmyślaniach do pytania: Czy człowiek, jako istota składająca się z ciała, ducha i intelektu, może pominąć i zaniedbać w życiu choć jeden z tych aspektów . Czy można hierarchizować, klasyfikować ważność, którejś z tych sfer, które się nawzajem przenikają. Człowiek jako istota złożona, powinien kształtować się w różnych dziedzinach.
Tak więc, czy można deprecjonować wychowanie fizyczne, jako przedmiot rozwijający młodego człowieka psycho - motorycznie, przygotowujący do późniejszego uczestnictwa w szeroko rozumianej kulturze fizycznej? Poprzez świadomą i systematyczną aktywność fizyczną człowiek zapewnia sobie zdrowie psychiczne i fizyczne, odpowiednią sprawność ruchową, a przy okazji kształtuje wiele cech charakteru, w wyniku czego, jest lepiej przygotowywany do życia społecznego. Oczywiście o walorach sportu można by pisać i pisać, ale nie będę tu odchodził od głównego zagadnienia. Zainteresowanych mogę jedynie odesłać do wielu listów i adhortacji, Jana Pawła II, skierowanych do świata sportu.
Czy życie przepełnione jest tylko językiem polskim i matematyką, a pozostałe przedmioty należy odrzucić w imię tych rzekomo ważniejszych? Czy można stwierdzić, że policjant jest mniej ważny od lekarza, a robotnik budowlany jest niepotrzebny? Czy w strukturach feudalnych zwierzchnik jest ważniejszy od podwładnego, biskup od mnicha? Czy w całym szeroko rozumianym Kościele, duchowny noszący sutannę jest nadrzędny w stosunku do świeckiego, czy to raczej różnica sprawowanej funkcji? Takich i podobnych pytań można by tu mnożyć wiele.
Naturalnie, obserwując postawy i zachowania pewnych ludzi, nie unikam słów krytyki, ale jest to bezpośredni atak na ich zaniedbywania, wychodzenie poza obowiązujące przepisy i swoje kompetencje, czy zbytnią władczość. Nigdy natomiast, nie jest to uniżanie ich pełnionemu zawodowi czy sprawowanej funkcji. Jasno i szczerze przyznaję rację i głośno o tym mówię, że wychowanie fizyczne jest przedmiotem zaniedbywanym i spychanym na niższy plan, ale to tylko wynik postawy nauczycieli, przyjętego systemu w danej szkole czy podejścia uczniów, a nie mniejszej ważności tej dyscypliny.
Zastanówmy się zatem, skąd się bierze owy brak szacunku i przeświadczenie o swojej wyższości. Moim zdaniem osoba, która nie traktuje innych poważnie i stawia siebie w centrum jako człowieka czy przedstawiciela danej grupy zawodowej, jest niedowartościowana i niespełniona w tym co sama reprezentuje. Za wszelką cenę będzie poniżała innych, błędnie myśląc, że takim zachowaniem podwyższy swój status. Jestem święcie przekonany, że człowiek znający swoją wartość, gdzieś w głębi siebie, nigdy nie wypowie słów uniżających i pogardliwych. Będzie chodził jak dumny paw, który w otoczeniu innych, bez zbędnych komentarzy, będzie czuł się ważny. Więc okazywanie braku szacunku jest wynikiem problemów wewnętrznych.
Brak szacunku rodzi brak szacunku, więc nigdy nie poniżajmy innych, jeśli sami chcemy być szanowani.
Powyższe rozważania dedykuję pewnemu księżykowi, byłemu wikariuszowi parafii w Michałkowicach... człowiekowi, którego nie potrafię obdarzyć szacunkiem.
Podczas odwiedzin duszpasterza byłem zarejestrowany jako bezrobotny, gorliwie szukałem pracy, nie licząc przy tym na pomoc, kumoterstwo i nepotyzm, a raczej starałem się problem rozwiązać sam. Doświadczając oczywistych trudności bytowych, jako osoba świecka, spodziewałem się przynajmniej słów pociechy od strony duchownego. W domu rodzinnym nie doznawałem złych emocji do osób w sutannach, wręcz przeciwnie od dziecka miałem wpajany szacunek do księży jako pośredników między ludźmi a Niebem. Zwierzając się księdzu z przebytych i bieżących trudności i opisując swoją sytuację zawodową jak i rodzinną naturalnie liczyłem, że duszpasterz doda mi otuchy, napełni nadzieją, czy po prostu pokrzepi dobrym słowem. Nie potrafię tutaj opisać, jakie było moje rozczarowanie i rozgoryczenie, gdy po kilku minutach rozmowy usłyszałem od niego na zakończenie, cytuję: „... ale są ważniejsze przedmioty niż wf”. Do dzisiaj siedzą mi w głowie wypowiedziane przez niego słowa, że „jakoś to będzie…”.
Chciałbym od razu przejść w swoich rozmyślaniach do pytania: Czy człowiek, jako istota składająca się z ciała, ducha i intelektu, może pominąć i zaniedbać w życiu choć jeden z tych aspektów . Czy można hierarchizować, klasyfikować ważność, którejś z tych sfer, które się nawzajem przenikają. Człowiek jako istota złożona, powinien kształtować się w różnych dziedzinach.
Tak więc, czy można deprecjonować wychowanie fizyczne, jako przedmiot rozwijający młodego człowieka psycho - motorycznie, przygotowujący do późniejszego uczestnictwa w szeroko rozumianej kulturze fizycznej? Poprzez świadomą i systematyczną aktywność fizyczną człowiek zapewnia sobie zdrowie psychiczne i fizyczne, odpowiednią sprawność ruchową, a przy okazji kształtuje wiele cech charakteru, w wyniku czego, jest lepiej przygotowywany do życia społecznego. Oczywiście o walorach sportu można by pisać i pisać, ale nie będę tu odchodził od głównego zagadnienia. Zainteresowanych mogę jedynie odesłać do wielu listów i adhortacji, Jana Pawła II, skierowanych do świata sportu.
Czy życie przepełnione jest tylko językiem polskim i matematyką, a pozostałe przedmioty należy odrzucić w imię tych rzekomo ważniejszych? Czy można stwierdzić, że policjant jest mniej ważny od lekarza, a robotnik budowlany jest niepotrzebny? Czy w strukturach feudalnych zwierzchnik jest ważniejszy od podwładnego, biskup od mnicha? Czy w całym szeroko rozumianym Kościele, duchowny noszący sutannę jest nadrzędny w stosunku do świeckiego, czy to raczej różnica sprawowanej funkcji? Takich i podobnych pytań można by tu mnożyć wiele.
Naturalnie, obserwując postawy i zachowania pewnych ludzi, nie unikam słów krytyki, ale jest to bezpośredni atak na ich zaniedbywania, wychodzenie poza obowiązujące przepisy i swoje kompetencje, czy zbytnią władczość. Nigdy natomiast, nie jest to uniżanie ich pełnionemu zawodowi czy sprawowanej funkcji. Jasno i szczerze przyznaję rację i głośno o tym mówię, że wychowanie fizyczne jest przedmiotem zaniedbywanym i spychanym na niższy plan, ale to tylko wynik postawy nauczycieli, przyjętego systemu w danej szkole czy podejścia uczniów, a nie mniejszej ważności tej dyscypliny.
Zastanówmy się zatem, skąd się bierze owy brak szacunku i przeświadczenie o swojej wyższości. Moim zdaniem osoba, która nie traktuje innych poważnie i stawia siebie w centrum jako człowieka czy przedstawiciela danej grupy zawodowej, jest niedowartościowana i niespełniona w tym co sama reprezentuje. Za wszelką cenę będzie poniżała innych, błędnie myśląc, że takim zachowaniem podwyższy swój status. Jestem święcie przekonany, że człowiek znający swoją wartość, gdzieś w głębi siebie, nigdy nie wypowie słów uniżających i pogardliwych. Będzie chodził jak dumny paw, który w otoczeniu innych, bez zbędnych komentarzy, będzie czuł się ważny. Więc okazywanie braku szacunku jest wynikiem problemów wewnętrznych.
Brak szacunku rodzi brak szacunku, więc nigdy nie poniżajmy innych, jeśli sami chcemy być szanowani.
Powyższe rozważania dedykuję pewnemu księżykowi, byłemu wikariuszowi parafii w Michałkowicach... człowiekowi, którego nie potrafię obdarzyć szacunkiem.
RELIGIJNOŚĆ
Pojęcie kojarzące się z nienagannym, systematycznym, wypełnianiem pewnych praktyk, związanych z wyznawaną wiarą. Ludzie przywiązują do niej wielką wagę, ponieważ powinna prowadzić do Boga i czynić ich po prostu lepszymi.
Zatrzymywanie się na poziomie religijności, zapominając, że jest ona tylko środkiem (a nie celem) mającym nam pomagać w doskonaleniu dobrych relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, jest chyba odwiecznym problemem ludzkości. To co najważniejsze, czyli pokora, przebaczenie czy miłość jest zamazywane przez tradycję.
Ktoś spyta, dlaczego piszę o tak oczywistych sprawach, przecież każdy wie, że obłuda jest czymś negatywnym i nie trzeba być doktorem teologii, żeby coś o tym wiedzieć. Każdy praktykujący wierzący powinien znać Nowy Testament, a przynajmniej cztery Ewangelie, które są odczytywane co tydzień w niedziele przez księdza. Jest w nich jasno przedstawiona negacja postawy faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy skrupulatnie przestrzegali prawa i rytuałów, ale nijak to się miało do miłości bliźniego, nie mówiąc o Bogu. Może właśnie dlatego trzeba o tym trąbić, bo niby to prosta sprawa, ale zarazem najtrudniejsza do zrealizowania. Może niektórzy żyją w przeświadczeniu, że częste odwiedzanie świątyni, czy „klepanie paciorków” jest wypełnieniem ich wiary. Jednak często zauważamy, że przeciętny, niech to będzie katolik, żyje jak pies z kotem pod jednym dachem. Relacje z sąsiadami, współpracownikami są na poziomie przynajmniej niepoukładanym. Więc sprawy priorytetowe są tutaj zaniedbywane, spychane na dalszy plan, usprawiedliwiane właśnie przez religijność. Chyba można stwierdzić, że owi praktykujący wierzący czują się jakby lepszymi, gdyż wypełniają prawo, a ci pozostający poza Kościołem są uważani za tych zagubionych, potrzebujących wsparcia tych pierwszych.
W całym tym zamieszaniu nie było by tyle frustracji i oburzenia, gdyby nie owe połączenie religijności z nienawiścią. Bo o ile możemy tolerować człowieka wierzącego niepraktykującego i żyjącego w naszym mniemaniu źle, to osoba religijna żyjąca bez miłości jest spalona na starcie.
Konstruując powyższe zdania, nie myślałem nikogo pouczać czy moralizować. Nie chciałbym zauważać drzazgi w oku bliźniego a nie widzieć belki w swoim. Ostatnimi czasy mam głębsze przemyślenia nad swoją postawą, czy mam prawo wyrażać krytykę do postaw innych ludzi. Gdzie jest granica pomiędzy trafnymi spostrzeżeniami złych postaw a niesłusznym oczernianiem. Także zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim umiejscowić siebie.
Zatrzymywanie się na poziomie religijności, zapominając, że jest ona tylko środkiem (a nie celem) mającym nam pomagać w doskonaleniu dobrych relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, jest chyba odwiecznym problemem ludzkości. To co najważniejsze, czyli pokora, przebaczenie czy miłość jest zamazywane przez tradycję.
Ktoś spyta, dlaczego piszę o tak oczywistych sprawach, przecież każdy wie, że obłuda jest czymś negatywnym i nie trzeba być doktorem teologii, żeby coś o tym wiedzieć. Każdy praktykujący wierzący powinien znać Nowy Testament, a przynajmniej cztery Ewangelie, które są odczytywane co tydzień w niedziele przez księdza. Jest w nich jasno przedstawiona negacja postawy faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy skrupulatnie przestrzegali prawa i rytuałów, ale nijak to się miało do miłości bliźniego, nie mówiąc o Bogu. Może właśnie dlatego trzeba o tym trąbić, bo niby to prosta sprawa, ale zarazem najtrudniejsza do zrealizowania. Może niektórzy żyją w przeświadczeniu, że częste odwiedzanie świątyni, czy „klepanie paciorków” jest wypełnieniem ich wiary. Jednak często zauważamy, że przeciętny, niech to będzie katolik, żyje jak pies z kotem pod jednym dachem. Relacje z sąsiadami, współpracownikami są na poziomie przynajmniej niepoukładanym. Więc sprawy priorytetowe są tutaj zaniedbywane, spychane na dalszy plan, usprawiedliwiane właśnie przez religijność. Chyba można stwierdzić, że owi praktykujący wierzący czują się jakby lepszymi, gdyż wypełniają prawo, a ci pozostający poza Kościołem są uważani za tych zagubionych, potrzebujących wsparcia tych pierwszych.
W całym tym zamieszaniu nie było by tyle frustracji i oburzenia, gdyby nie owe połączenie religijności z nienawiścią. Bo o ile możemy tolerować człowieka wierzącego niepraktykującego i żyjącego w naszym mniemaniu źle, to osoba religijna żyjąca bez miłości jest spalona na starcie.
Konstruując powyższe zdania, nie myślałem nikogo pouczać czy moralizować. Nie chciałbym zauważać drzazgi w oku bliźniego a nie widzieć belki w swoim. Ostatnimi czasy mam głębsze przemyślenia nad swoją postawą, czy mam prawo wyrażać krytykę do postaw innych ludzi. Gdzie jest granica pomiędzy trafnymi spostrzeżeniami złych postaw a niesłusznym oczernianiem. Także zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim umiejscowić siebie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)