Temat, który chciałbym poruszyć w tym artykule, zrodził się w mojej głowie, po wcześniejszych rozmowach z ludźmi w ostatnim czasie. Podczas toczonych dyskusji na różne tematy, doświadczałem irytacji z powodu postaw oponentów. Powodem takiego stanu, było ich krętactwo, omijanie prawdy i nierzadkie zaprzeczanie powszechnie znanym faktom.
Może dotykany problem jest dla wielu oczywisty i jasny, jednak pragnąłbym go rozgrzebać jeszcze raz, z powodu wynikających nieporozumień, w tej kwestii.
Poza tym chciałbym w końcu przedstawić swój punkt widzenia na pewne sprawy, aby nie być posądzonym o negacje, uniżanie i dyskryminowanie niektórych nacji, grup społecznych czy zawodowych. Chcę zaznaczyć, że krytyka, którą praktykuję połączona z częstym narzekaniem, jest atakiem na postawy ludzi, przy pełnym poszanowaniu ich szczytnym, czasami nierealizowanym celom.
Aby lepiej zobrazować przekazywane treści, posłużę się tym razem przykładem programów telewizyjnych, które według mnie odzwierciedlają podejście pozytywne i negatywne, w poruszanym przeze mnie temacie.
Przykładem pozytywnym będzie tutaj RELIGIA.TV - jeden z nielicznych programów religijnych, przedstawiający Kościół w sposób obiektywny i bezstronny. Informuje o bieżących wydarzeniach, porusza wiele ważnych tematów, nie omijając w nich problemów, wad i czarnych stron życia ludzi w sutannach. Nie brakuje w nim wzmianek o wyznaniach innych niż katolickie, takich jak prawosławie, judaizm czy buddyzm.
Przykład negatywny to TV TRWAM. Telewizja ukazująca w sposób wzorowy praktyki religijne, życie Kościoła i jego sług. Podobnie jak w rozgłośni konkurencyjnej, można tu spotkać wiele informacji dotyczących wiary i świeżych wydarzeń z życia kościelnego. Będąc stałym widzem tego kanału można odnieść wrażenie, że wspólnota kościelna to jedna wielka, miłująca się rodzina, bez wad i słabości.
I w tym miejscu przejdę do meritum i głównego pytania: Czy pomijanie swoich wad i ukrywanie błędów, idące w parze z przedstawianiem siebie tylko w korzystnym świetle, może prowadzić do rozwoju, postępu i doskonałości?
Każdy psychiatra i terapeuta stykający się na co dzień z ludźmi zniewolonymi, wie że tylko osoba świadoma swojego stanu, czyli choroby, może podjąć decyzję o leczeniu. Wszelkie przejawy tłumaczenia i usprawiedliwiania, łączą się z trwaniem w marazmie, a nierzadko prowadzą do destrukcji.
Dlatego tak ważne jest NAZYWANIE RZECZY PO IMIENIU!!!
Czy zdemaskowanie księdza pedofila, odseparowanie go od następnych wybryków jest czymś złym, czy to raczej obowiązek każdego moralnie patrzącego człowieka, aby owy duchowny nie skrzywdził kogoś więcej?
Dlatego ukazywanie Kościoła w sposób realny, uwzględniające jego dobre działania, przy konsekwentnym piętnowaniu postaw sprzeniewierzających się jego istocie, niesie w konsekwencji uzdrowienie i wyrwanie się ze stagnacji.
Odnoszę wrażenie, jakby niektórzy bali się wypowiedzieć negatywnie o ludziach Kościoła. Może jest to spowodowane otoczką świętości i niedopuszczaniem myśli o ewentualnym błądzeniu. Zastanawiam się, kiedy ludzie zaczną dostrzegać, zauważać i nazywać rzeczy po imieniu, nie utożsamiając tego z czymś niepowołanym.
W swoich rozmyślaniach po raz kolejny posłużyłem się kanwą życia Kościoła, ale logicznie kieruję je do każdej innej wspólnoty i grupy społecznej, nie pomijając swojej, czyli nauczycieli wfu!
Musimy sobie uświadomić, że tylko szczere przedstawianie realiów i nie zmiatanie pod dywan tego, co niewygodne, prowadzi do polepszenia stanu. Więc nazywajmy rzeczy po imieniu, przy jednoczesnym poszanowaniu tego, co dany człowiek wnosi swoją funkcją w nasze życie.
środa, 26 września 2012
SZACUNEK
Do refleksji nad tym pojęciem, skłoniła mnie rozmowa z księdzem, która miała miejsce podczas tradycyjnej corocznej katolickiej kolędy.
Podczas odwiedzin duszpasterza byłem zarejestrowany jako bezrobotny, gorliwie szukałem pracy, nie licząc przy tym na pomoc, kumoterstwo i nepotyzm, a raczej starałem się problem rozwiązać sam. Doświadczając oczywistych trudności bytowych, jako osoba świecka, spodziewałem się przynajmniej słów pociechy od strony duchownego. W domu rodzinnym nie doznawałem złych emocji do osób w sutannach, wręcz przeciwnie od dziecka miałem wpajany szacunek do księży jako pośredników między ludźmi a Niebem. Zwierzając się księdzu z przebytych i bieżących trudności i opisując swoją sytuację zawodową jak i rodzinną naturalnie liczyłem, że duszpasterz doda mi otuchy, napełni nadzieją, czy po prostu pokrzepi dobrym słowem. Nie potrafię tutaj opisać, jakie było moje rozczarowanie i rozgoryczenie, gdy po kilku minutach rozmowy usłyszałem od niego na zakończenie, cytuję: „... ale są ważniejsze przedmioty niż wf”. Do dzisiaj siedzą mi w głowie wypowiedziane przez niego słowa, że „jakoś to będzie…”.
Chciałbym od razu przejść w swoich rozmyślaniach do pytania: Czy człowiek, jako istota składająca się z ciała, ducha i intelektu, może pominąć i zaniedbać w życiu choć jeden z tych aspektów . Czy można hierarchizować, klasyfikować ważność, którejś z tych sfer, które się nawzajem przenikają. Człowiek jako istota złożona, powinien kształtować się w różnych dziedzinach.
Tak więc, czy można deprecjonować wychowanie fizyczne, jako przedmiot rozwijający młodego człowieka psycho - motorycznie, przygotowujący do późniejszego uczestnictwa w szeroko rozumianej kulturze fizycznej? Poprzez świadomą i systematyczną aktywność fizyczną człowiek zapewnia sobie zdrowie psychiczne i fizyczne, odpowiednią sprawność ruchową, a przy okazji kształtuje wiele cech charakteru, w wyniku czego, jest lepiej przygotowywany do życia społecznego. Oczywiście o walorach sportu można by pisać i pisać, ale nie będę tu odchodził od głównego zagadnienia. Zainteresowanych mogę jedynie odesłać do wielu listów i adhortacji, Jana Pawła II, skierowanych do świata sportu.
Czy życie przepełnione jest tylko językiem polskim i matematyką, a pozostałe przedmioty należy odrzucić w imię tych rzekomo ważniejszych? Czy można stwierdzić, że policjant jest mniej ważny od lekarza, a robotnik budowlany jest niepotrzebny? Czy w strukturach feudalnych zwierzchnik jest ważniejszy od podwładnego, biskup od mnicha? Czy w całym szeroko rozumianym Kościele, duchowny noszący sutannę jest nadrzędny w stosunku do świeckiego, czy to raczej różnica sprawowanej funkcji? Takich i podobnych pytań można by tu mnożyć wiele.
Naturalnie, obserwując postawy i zachowania pewnych ludzi, nie unikam słów krytyki, ale jest to bezpośredni atak na ich zaniedbywania, wychodzenie poza obowiązujące przepisy i swoje kompetencje, czy zbytnią władczość. Nigdy natomiast, nie jest to uniżanie ich pełnionemu zawodowi czy sprawowanej funkcji. Jasno i szczerze przyznaję rację i głośno o tym mówię, że wychowanie fizyczne jest przedmiotem zaniedbywanym i spychanym na niższy plan, ale to tylko wynik postawy nauczycieli, przyjętego systemu w danej szkole czy podejścia uczniów, a nie mniejszej ważności tej dyscypliny.
Zastanówmy się zatem, skąd się bierze owy brak szacunku i przeświadczenie o swojej wyższości. Moim zdaniem osoba, która nie traktuje innych poważnie i stawia siebie w centrum jako człowieka czy przedstawiciela danej grupy zawodowej, jest niedowartościowana i niespełniona w tym co sama reprezentuje. Za wszelką cenę będzie poniżała innych, błędnie myśląc, że takim zachowaniem podwyższy swój status. Jestem święcie przekonany, że człowiek znający swoją wartość, gdzieś w głębi siebie, nigdy nie wypowie słów uniżających i pogardliwych. Będzie chodził jak dumny paw, który w otoczeniu innych, bez zbędnych komentarzy, będzie czuł się ważny. Więc okazywanie braku szacunku jest wynikiem problemów wewnętrznych.
Brak szacunku rodzi brak szacunku, więc nigdy nie poniżajmy innych, jeśli sami chcemy być szanowani.
Powyższe rozważania dedykuję pewnemu księżykowi, byłemu wikariuszowi parafii w Michałkowicach... człowiekowi, którego nie potrafię obdarzyć szacunkiem.
Podczas odwiedzin duszpasterza byłem zarejestrowany jako bezrobotny, gorliwie szukałem pracy, nie licząc przy tym na pomoc, kumoterstwo i nepotyzm, a raczej starałem się problem rozwiązać sam. Doświadczając oczywistych trudności bytowych, jako osoba świecka, spodziewałem się przynajmniej słów pociechy od strony duchownego. W domu rodzinnym nie doznawałem złych emocji do osób w sutannach, wręcz przeciwnie od dziecka miałem wpajany szacunek do księży jako pośredników między ludźmi a Niebem. Zwierzając się księdzu z przebytych i bieżących trudności i opisując swoją sytuację zawodową jak i rodzinną naturalnie liczyłem, że duszpasterz doda mi otuchy, napełni nadzieją, czy po prostu pokrzepi dobrym słowem. Nie potrafię tutaj opisać, jakie było moje rozczarowanie i rozgoryczenie, gdy po kilku minutach rozmowy usłyszałem od niego na zakończenie, cytuję: „... ale są ważniejsze przedmioty niż wf”. Do dzisiaj siedzą mi w głowie wypowiedziane przez niego słowa, że „jakoś to będzie…”.
Chciałbym od razu przejść w swoich rozmyślaniach do pytania: Czy człowiek, jako istota składająca się z ciała, ducha i intelektu, może pominąć i zaniedbać w życiu choć jeden z tych aspektów . Czy można hierarchizować, klasyfikować ważność, którejś z tych sfer, które się nawzajem przenikają. Człowiek jako istota złożona, powinien kształtować się w różnych dziedzinach.
Tak więc, czy można deprecjonować wychowanie fizyczne, jako przedmiot rozwijający młodego człowieka psycho - motorycznie, przygotowujący do późniejszego uczestnictwa w szeroko rozumianej kulturze fizycznej? Poprzez świadomą i systematyczną aktywność fizyczną człowiek zapewnia sobie zdrowie psychiczne i fizyczne, odpowiednią sprawność ruchową, a przy okazji kształtuje wiele cech charakteru, w wyniku czego, jest lepiej przygotowywany do życia społecznego. Oczywiście o walorach sportu można by pisać i pisać, ale nie będę tu odchodził od głównego zagadnienia. Zainteresowanych mogę jedynie odesłać do wielu listów i adhortacji, Jana Pawła II, skierowanych do świata sportu.
Czy życie przepełnione jest tylko językiem polskim i matematyką, a pozostałe przedmioty należy odrzucić w imię tych rzekomo ważniejszych? Czy można stwierdzić, że policjant jest mniej ważny od lekarza, a robotnik budowlany jest niepotrzebny? Czy w strukturach feudalnych zwierzchnik jest ważniejszy od podwładnego, biskup od mnicha? Czy w całym szeroko rozumianym Kościele, duchowny noszący sutannę jest nadrzędny w stosunku do świeckiego, czy to raczej różnica sprawowanej funkcji? Takich i podobnych pytań można by tu mnożyć wiele.
Naturalnie, obserwując postawy i zachowania pewnych ludzi, nie unikam słów krytyki, ale jest to bezpośredni atak na ich zaniedbywania, wychodzenie poza obowiązujące przepisy i swoje kompetencje, czy zbytnią władczość. Nigdy natomiast, nie jest to uniżanie ich pełnionemu zawodowi czy sprawowanej funkcji. Jasno i szczerze przyznaję rację i głośno o tym mówię, że wychowanie fizyczne jest przedmiotem zaniedbywanym i spychanym na niższy plan, ale to tylko wynik postawy nauczycieli, przyjętego systemu w danej szkole czy podejścia uczniów, a nie mniejszej ważności tej dyscypliny.
Zastanówmy się zatem, skąd się bierze owy brak szacunku i przeświadczenie o swojej wyższości. Moim zdaniem osoba, która nie traktuje innych poważnie i stawia siebie w centrum jako człowieka czy przedstawiciela danej grupy zawodowej, jest niedowartościowana i niespełniona w tym co sama reprezentuje. Za wszelką cenę będzie poniżała innych, błędnie myśląc, że takim zachowaniem podwyższy swój status. Jestem święcie przekonany, że człowiek znający swoją wartość, gdzieś w głębi siebie, nigdy nie wypowie słów uniżających i pogardliwych. Będzie chodził jak dumny paw, który w otoczeniu innych, bez zbędnych komentarzy, będzie czuł się ważny. Więc okazywanie braku szacunku jest wynikiem problemów wewnętrznych.
Brak szacunku rodzi brak szacunku, więc nigdy nie poniżajmy innych, jeśli sami chcemy być szanowani.
Powyższe rozważania dedykuję pewnemu księżykowi, byłemu wikariuszowi parafii w Michałkowicach... człowiekowi, którego nie potrafię obdarzyć szacunkiem.
RELIGIJNOŚĆ
Pojęcie kojarzące się z nienagannym, systematycznym, wypełnianiem pewnych praktyk, związanych z wyznawaną wiarą. Ludzie przywiązują do niej wielką wagę, ponieważ powinna prowadzić do Boga i czynić ich po prostu lepszymi.
Zatrzymywanie się na poziomie religijności, zapominając, że jest ona tylko środkiem (a nie celem) mającym nam pomagać w doskonaleniu dobrych relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, jest chyba odwiecznym problemem ludzkości. To co najważniejsze, czyli pokora, przebaczenie czy miłość jest zamazywane przez tradycję.
Ktoś spyta, dlaczego piszę o tak oczywistych sprawach, przecież każdy wie, że obłuda jest czymś negatywnym i nie trzeba być doktorem teologii, żeby coś o tym wiedzieć. Każdy praktykujący wierzący powinien znać Nowy Testament, a przynajmniej cztery Ewangelie, które są odczytywane co tydzień w niedziele przez księdza. Jest w nich jasno przedstawiona negacja postawy faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy skrupulatnie przestrzegali prawa i rytuałów, ale nijak to się miało do miłości bliźniego, nie mówiąc o Bogu. Może właśnie dlatego trzeba o tym trąbić, bo niby to prosta sprawa, ale zarazem najtrudniejsza do zrealizowania. Może niektórzy żyją w przeświadczeniu, że częste odwiedzanie świątyni, czy „klepanie paciorków” jest wypełnieniem ich wiary. Jednak często zauważamy, że przeciętny, niech to będzie katolik, żyje jak pies z kotem pod jednym dachem. Relacje z sąsiadami, współpracownikami są na poziomie przynajmniej niepoukładanym. Więc sprawy priorytetowe są tutaj zaniedbywane, spychane na dalszy plan, usprawiedliwiane właśnie przez religijność. Chyba można stwierdzić, że owi praktykujący wierzący czują się jakby lepszymi, gdyż wypełniają prawo, a ci pozostający poza Kościołem są uważani za tych zagubionych, potrzebujących wsparcia tych pierwszych.
W całym tym zamieszaniu nie było by tyle frustracji i oburzenia, gdyby nie owe połączenie religijności z nienawiścią. Bo o ile możemy tolerować człowieka wierzącego niepraktykującego i żyjącego w naszym mniemaniu źle, to osoba religijna żyjąca bez miłości jest spalona na starcie.
Konstruując powyższe zdania, nie myślałem nikogo pouczać czy moralizować. Nie chciałbym zauważać drzazgi w oku bliźniego a nie widzieć belki w swoim. Ostatnimi czasy mam głębsze przemyślenia nad swoją postawą, czy mam prawo wyrażać krytykę do postaw innych ludzi. Gdzie jest granica pomiędzy trafnymi spostrzeżeniami złych postaw a niesłusznym oczernianiem. Także zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim umiejscowić siebie.
Zatrzymywanie się na poziomie religijności, zapominając, że jest ona tylko środkiem (a nie celem) mającym nam pomagać w doskonaleniu dobrych relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, jest chyba odwiecznym problemem ludzkości. To co najważniejsze, czyli pokora, przebaczenie czy miłość jest zamazywane przez tradycję.
Ktoś spyta, dlaczego piszę o tak oczywistych sprawach, przecież każdy wie, że obłuda jest czymś negatywnym i nie trzeba być doktorem teologii, żeby coś o tym wiedzieć. Każdy praktykujący wierzący powinien znać Nowy Testament, a przynajmniej cztery Ewangelie, które są odczytywane co tydzień w niedziele przez księdza. Jest w nich jasno przedstawiona negacja postawy faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy skrupulatnie przestrzegali prawa i rytuałów, ale nijak to się miało do miłości bliźniego, nie mówiąc o Bogu. Może właśnie dlatego trzeba o tym trąbić, bo niby to prosta sprawa, ale zarazem najtrudniejsza do zrealizowania. Może niektórzy żyją w przeświadczeniu, że częste odwiedzanie świątyni, czy „klepanie paciorków” jest wypełnieniem ich wiary. Jednak często zauważamy, że przeciętny, niech to będzie katolik, żyje jak pies z kotem pod jednym dachem. Relacje z sąsiadami, współpracownikami są na poziomie przynajmniej niepoukładanym. Więc sprawy priorytetowe są tutaj zaniedbywane, spychane na dalszy plan, usprawiedliwiane właśnie przez religijność. Chyba można stwierdzić, że owi praktykujący wierzący czują się jakby lepszymi, gdyż wypełniają prawo, a ci pozostający poza Kościołem są uważani za tych zagubionych, potrzebujących wsparcia tych pierwszych.
W całym tym zamieszaniu nie było by tyle frustracji i oburzenia, gdyby nie owe połączenie religijności z nienawiścią. Bo o ile możemy tolerować człowieka wierzącego niepraktykującego i żyjącego w naszym mniemaniu źle, to osoba religijna żyjąca bez miłości jest spalona na starcie.
Konstruując powyższe zdania, nie myślałem nikogo pouczać czy moralizować. Nie chciałbym zauważać drzazgi w oku bliźniego a nie widzieć belki w swoim. Ostatnimi czasy mam głębsze przemyślenia nad swoją postawą, czy mam prawo wyrażać krytykę do postaw innych ludzi. Gdzie jest granica pomiędzy trafnymi spostrzeżeniami złych postaw a niesłusznym oczernianiem. Także zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim umiejscowić siebie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)